środa, 30 maja 2012

Plastic fantastic.

Najlepsiejsze butki do pomykania po mieście w lecie?  Plastikowe balerinki. Są one chyba jednym z najbardziej sprytnych projektów ostatnich lat. Są wręcz niezawodne. Lekuchne- kompletnie nie czujemy że na stopach mamy jakiegokolwiek buta- a więc mogą pełnić rolę awaryjnego, zapasowego  obuwia bo zmieszczą się w torebce i nie ciążą nam tak bardzo.  Miękkie-  dopasowują się idealnie do stopy i przez to są bardzo wygodne, lecz nie za miękkie, więc po całym dniu biegania po mieście nasze stopy nie bolą i nie są poobijane – i nie mamy wrażenia że cały dzień chodziliśmy boso po kamieniach. Przyjemnie przewiewne -  więc w  upalne dni naszym stópkom nie jest gorąco. I chyba największa ich zaleta: nieprzemakalne. Nigdy przenigdy. I nawet jeśli woda przypadkiem wleje się nam do bucika, to oczywiste ze wystarczy wytrzeć i już mamy sucho .
Ym.. nie wspomnę oczywiście o wyglądzie, bo wyglądają  słodko, fikuśnie , filuternie. Wprost bajecznie.  
Plastikowy trend został zapoczątkowana prze Vivienne Vestwood. To ona wypuściła na rynek kolekcję: Melissa. Pierwszy i chyba najbardziej charakterystyczny model to szpileczki peep toe z paskiem na pięcie i serduszkiem bądź kuleczką z przodu . Kolejne sezony to nowe modele balerin, ale też i sandałki, koturny i szpilki jak i  kalosze.
 Tamtej wiosny masowo pojawiły się w sklepach i na portalach internetowych, zawojowały ulicę. Niekiedy identyczne do tych od Vivienne. Dziś potocznie zwane meliskami.
I właśnie tu jest pułapka. Buty wykonane są z elastycznego plastiku, więc mogą wydawać się wygodne. Jednak nie zawsze idealnie wykonane a więc i nie zaokrąglone na brzegach tak, jak być powinny. Czasem też, pomimo idealnie zaokrąglonych brzegów, buty podczas dłuższego chodzenia obcierają a w  szczególności w upalne dni. Są niekiedy tak ostre i twarde na brzegach, że nie sposób w nich chodzić. Po prostu nie. W pewnym momencie nie da się zrobić ani kroczku dalej. Oryginalnych melissek od Vivienne Vestwood ten problem nie dotyczy gdyż sama wypróbowałam – pożyczając czasem od przyjaciółki- i wiem wiem że są niesamowicie wygodne. 






Moje stopy są trosię urwisami, bo nie mam w szafie pary butów które by mnie nie obcierały. Białe plastikowe sandałki zostały kupione 2 lata temu i i i  ah.. są cudne ale troszkę chce mi się płakać, za każdym razem gdy myślę że musiałabym w nich wyjść. Dlatego gdy pojawiły się  w plastikowe baleriny, wiedziałam, że albo znajdę takie które są zakończone na brzegach materiałem albo niestety żadna para nie trafi na moje nogi na dłużej niż chwilę, podczas mierzenia w sklepie. Zupełnie przypadkiem znalazłam model, w którym brzegi zakończone są zamszem. Kupiłam je tamtego lata ale dopiero w tym naprawdę cieszę się ich posiadaniem i pomykam po mieście. Zazwyczaj ubieram je gdy wiem, że mój dzień będzie bardzo aktywny i pełen bieganiny. Nadają mi dynamizmu. Są basicowe a więc bardzo uniwersalne. Niekiedy chcąc nadać im innego charakteru przyczepiam do nosków kokardki, kwiatki bądź cekinowe ‘broszki’.  

wtorek, 29 maja 2012

Monday morning.

Otwierając najpierw lewe a dopiero potem prawe oko,  każdego poniedziałkowego poranka, szybko zamykam oba naraz tak, by jak najbardziej możliwie długo odciągnąć moment wstawania. W poniedziałki jest on szczególnie  dla mnie trudny,  gdyż perspektywa zajęć na uczelni niemiłosiernie ciągnących  się od poranka do późnych godzin popołudniowych  z tylko jedną króciuśką przerwą,  nie napawa mnie optymizmem.  Ale  ale.. Przedwczoraj za oknem, naprzeciwko którego stoi łóżko, zobaczyłam jaśniuśkie słonko nagrzewające dachy sąsiednich bloków i już wiedziałam co ubiorę.  Skoro poniedziałek,  pierwszy dzień tygodnia i chyba pierwszy w tym roku taki upalny poranek to hm… po praz pierwszy ubiorę długą  spódnicę . Ojejo, długo wisi już w mojej szafie, bo  jeszcze od zeszłej zimy.
Za każdym razem gdy otwierałam szafę i jak bardzo nie byłaby ona zapełniona ubraniami, tak spódnica ta wychylała się,  jak gdyby chciała przypomnieć o swoim istnieniu. Przymierzałam ją miliony razy ale nigdy ostatecznie nie wychodziłam w niej poza granice mojego pokoju. Być może spowodowane było to tym że… Spódnica najpierw należała do mojej mamy. Odkąd tylko sięgam pamięcią nosiła ją każdej wiosny każdego lata. I wspomnienia z dzieciństwa to między innymi TA spódnica. Pamiętam, że dla mamy była  jedną z jej perełek, bacznie przede mną strzeżona, bym przypadkiem tylko jej nie przymierzała. Uszyta jest z tak niezwykle przewiewnego a i delikatnego materiału, że nawet lekkuchne pociągnięcie powoduje rozdarcie.  Ale ale i tak kilka razy musiała ją reperować.   Była  najulubieńszą i chyba najcenniejszą częścią garderoby mojej mamy.  Mnie, zawsze mama w niej wydawała się jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj i po cichu marzyłam że kiedyś i ja ją będę nosiła.
Poprzedniej  zimy,  spódnica wisiała sobie jeszcze w jej szafie, dawno już przez nią  nienoszona. Moje nowe zimowe oficerki na obcasie, bajecznie do niej pasowały, więc szybciutko powędrowała do mojej. Jednak nigdy jej do nich nie ubrałam i tak przewisiała  kolejne półtora roku.
Zawsze, gdy wiem że czeka mnie ciężki dzień, staram się go jakoś sobie poprawić. Może nie ubierając którąś z ulubionych rzeczy- bo to w nich chodzę najczęściej, ale tego dnia postanawiam ubrać coś, w jakiś sposób wyjątkowego dla mnie - ubrać się inaczej niż zwykle, może troszkę bardziej elegancko.
Na upalny ale z jeszcze chłodnym powiewem wiatru dzień, do długiej spódnicy  ubrałam  białą bluzkę, którą nazywam baletówką.   Elastyczny materiał sprawiający, że jest bardzo dopasowana do ciała i głębokie wycięcie  na plecach,  krojem przypominają  górną część body. Lubię tą bluzkę, bo wygląda tak, iż tak naprawdę nie wiadomo czy mam na sobie białe body czy nie ;). 






Wsiadając na rower, dolną część spódnicy zawiązałam supełek, tak by przypadkiem nie została ona wkręcona w koło. Jednak, gdy zobaczyłam jak ładnie materiał ułożył się po zawiązaniu go, które nadało zupełnie innego charakteru spódnicy, postanowiłam przez dłuższą chwilę nie rozsupływać go i jeszcze nacieszyć tym widokiem.  
 



Ciężko wyglądające pióra, przyczepione do klapy dużej kopertówki, podkreślają zwiewność spódnicy i ładnie ale lekko kontrastują się z cętkami. Czerwona opaska siedzi sobie we włosach by trosię ożywić stonowany w kolorystyce strój. Oooo…i złote dodatki: bransoletka z ćwiekami na skórzanym miodowym pasku, pierścionek i zegarek . Jak najwięcej złotego, bo to mój ulubiony kolor.  





     
blouse  -  Stradivairus
skirt  -  vintage
        clutch  -  Golden Truffle
      flats  -  atmosphere

niedziela, 27 maja 2012

Angorka, wanilia i stara szafa.

Pierwszy post wywołuje u mnie malusią tremę. Czuję się trosienienieczkę jak malusia dziewczynka otwierająca ogromne i zagadkowo trzeszczące drewniane drzwi babcinej szafy z ubraniami. Czuję lekkuchny niepokój, a zarazem gilgusiające w brzuszku podekscytowanie. Otwieram drzwi babcinej szafy gdyż kieruje mną ogromna i niepowstrzymana ciekawość wszystkiego tego co kryje się w jej głębi.
Ale … nie tylko ciekawość… również tęsknota za przepysznym uczuciem które towarzyszy  mi za każdym, za każduśkim razem gdy otwieram własną szafę z ubraniami. Czuję ich waniliowy zapach, dotykam przeróżnych faktór materiałów moich fatałaszków i przesuwam wieszaki w poszukiwaniu…w poszukiwaniu… w poszukiwaniu… ah no  właśnie… w poszukiwaniu czego?
Ano w poszukiwaniu perełek. Bo to między innymi one sprawiają, że każdy dzień jest dniem niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju i bardziej dziwacznym od poprzedniego. Nigdy w tym samym ubraniu nie wyglądamy tak samo jak poprzednim razem. Nigdy przenigdy. Ale przecież, w tym tkwi cała pyszność strojenia się.


Skoro otworzyłam już obie drzwi to chyba nie ma już odwrotu… Wspinam się więc na paluszki i szukam mojego odświętnego czarnego sweterka z angorki. Połączę go z czerwoną sukienką. Krój sukienki a zwłaszcza rozłożysty dół w kształcie litery A i kokardka wiązana na plecach nawiązują do klasyki lat 60-tych. Włosy zepnę czarną kokardką a na stópki przywdzieję również czarne pantofelki - balerinki.
Hii… zapomniałabym! Jeszcze okulary- mój ostatni zakup. Odkąd ujrzałam je w lookbook’u Prady na lato 2012 postanowiłam, że nie spocznę dopóki nie będę miała ich na swoim nosie. Iii ! Właśnie się na nim siedzą.