Pierwszy
post wywołuje u mnie malusią tremę. Czuję się trosienienieczkę jak malusia dziewczynka
otwierająca ogromne i zagadkowo trzeszczące drewniane drzwi babcinej szafy z ubraniami.
Czuję lekkuchny niepokój, a zarazem gilgusiające w brzuszku podekscytowanie.
Otwieram drzwi babcinej szafy gdyż kieruje mną ogromna i niepowstrzymana ciekawość
wszystkiego tego co kryje się w jej głębi.
Ale … nie
tylko ciekawość… również tęsknota za przepysznym uczuciem które towarzyszy mi za każdym, za każduśkim razem gdy otwieram
własną szafę z ubraniami. Czuję ich waniliowy zapach, dotykam przeróżnych faktór
materiałów moich fatałaszków i przesuwam wieszaki w poszukiwaniu…w poszukiwaniu…
w poszukiwaniu… ah no właśnie… w poszukiwaniu
czego?
Ano w
poszukiwaniu perełek. Bo to między innymi one sprawiają, że każdy dzień jest
dniem niepowtarzalnym, jedynym w swoim rodzaju i bardziej dziwacznym od poprzedniego.
Nigdy w tym samym ubraniu nie wyglądamy tak samo jak poprzednim razem. Nigdy
przenigdy. Ale przecież, w tym tkwi cała pyszność strojenia się.
Skoro
otworzyłam już obie drzwi to chyba nie ma już odwrotu… Wspinam się więc na
paluszki i szukam mojego odświętnego czarnego sweterka z angorki. Połączę go z
czerwoną sukienką. Krój sukienki a zwłaszcza rozłożysty dół w kształcie litery A
i kokardka wiązana na plecach nawiązują do klasyki lat 60-tych. Włosy zepnę
czarną kokardką a na stópki przywdzieję również czarne pantofelki - balerinki.
Hii…
zapomniałabym! Jeszcze okulary- mój ostatni zakup. Odkąd ujrzałam je w lookbook’u
Prady na lato 2012 postanowiłam, że nie spocznę dopóki nie będę miała ich na
swoim nosie. Iii ! Właśnie się na nim siedzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz