Koniec
lata da się poznać już po pogodzie i chłodniejszych wieczorach. Ja, wieczny
zmarzluch nie wyjdę już wieczorem z domu, jeśli do torebki nie wcisnę sweterka „na
wszelki wypadek”. Szukając cieplusiego,
przytulnego a zarazem nie za gorącego, jak na lato i lekko wyglądającego, i
czegoś czego zbyt często nie noszę, sięgnęłam po cytrynowy sweter.
Kupiłam
go podczas tych samych zakupów, co niebieskie alladynki 3 lata temu. Przez rok
ani razu go nie ubrałam, a już w następnych sezonach czaaaaasem ale to bardzo
czasem zakładałam.
Jest taki śmiszny, bo w serek, oversize i wiele razy
zdarzało się tak, że wyjmowałam go z półki ale ostatecznie nie zabierałam.
Dlaczego
go zabrałam ze sobą ze sklepu? Bo już wtedy zachwycił mnie jego kolor. Taki
taki pudrowy żółty, ciepły, nie kłujący w oczki swoją ostrością. Moją uwagę
przyciągnął również nieopisaną miękkością i delikatnością wełny. Dotykając go,
byłam pewna, że to mieszanka kaszmiru i wełny i i chcąc się upewnić lub
zaskoczyć, gdyby okazało się inaczej, zanurkowałam do jego środka żeby
sprawdzić metkę, i miałam rację. Krój, niczym „sweter Taty” w połączeniu z
kolorem i rodzajem wełny dają dziwną i trosię zaskakująca i niesamowitą mieszankę. Dekolt w serek jest tu
kwestią problematyczną, bo nie zawsze wygląda się korzystnie, zwłaszcza że
sweterek jest baggy baggy. Dekolt w serek, choć wydłuża szyję, to jednocześnie
odcina ją od ramion i tułowia burząc lekko proporcje, gdy ubranie jest luźne i
obszerne.
Grzejąc
oczki wpatrywaniem się w ciepłą żółć, myślę sobie, że kolor ten królował na wybiegach
już w poprzednim sezonie, w tym powrócił ze zdwojoną siłą, a mimo to nie
przyjął się. A szkoda, bo kolor ten ociepla i rozjaśnia, a więc zarówno opalona jak i bardzo
blada skóra wyglądają w tym kolorze bardzo korzystnie. Pudrowy żółty nadaje
świeżości, blasku a że nie jest kolorem zbyt cieszącym się dużą popularnością
na ulicach, a więc i wydającym się ciekawszym.
Ostatnimi
czasy, jeśli szczególnie milusio jest mi w którymś z zestawów który mam na
sobie, w niedługim czasie ubieram go ponownie. Tak jest i w tym przypadku. Pierwszy
raz miałam go na sobie wyjeżdżając na wakacje. Ubrałam właśnie białą batystową
tunikę, srebrne legginsy i białe cichobiegi, a na plecy zarzuciłam sweterek.
Jeśli chodzi o podróż, to zawsze, bez względu na to czy wracam czy dopiero jadę
na miejsce, zawsze ubieram białą bluzeczkę. Biały kolor sprawia, że bez względu
na warunki podróży i czas jej trwania, w każdej minucie czuję się bardzo
świeżo, czysto i pysia. Tak więc zawsze zawsze zawsze ubieram białe koszulki, a
zazwyczaj właśnie tą – lekkuchno aniołkową tunikę. Srebrno- złote legginsy są cienkie, a więc nie
jest w nich gorąco, a że na podróż staram się ubierać długie spodnie, zawsze
bez względu na pogodę i temperaturę to tym razem wybór padł właśnie na nie.
Kiedy
byłam malusia Mama zawsze ubierała mi białe tenisówki, kiedy jechałam na
wycieczkę. I nadal ma każdy wyjazd wciągam na stopy cichobiegi ale! Z małą różnicą,
a taką że teraz zakładam je sobie sama ;) gdziekolwiek jadę, idę w nieznane mi
miejsce biorę je ze sobą. Są małymi towarzyszami, dodającymi mi otuchy, śmiejąc
się do mnie swoimi kokardami.
Biel
koszulki w połączeniu z legginsami wydaje się jeszcze bardziej nieskazitelna, i
stanowi idealne tło podkreślające ciepło i miękkość żółci sweterka. Blask
legginsów wzmocniony odbijającym się od nich światłem i kontrastującą bielą
nabiera lekko żółtawo- turkusowego zabarwienia. Ciężkie legginsy, wyraźny
element w postaci swetra zawiązanego na plecach, i sportowy charakter tenisówek
nieśmiało łagodzi orientalna torebka, wyjęta jakby z innej bajki ale sprytnie
komponująca się z całością i będąca spoiwem poszczególnych elementów ubioru.
Photos made by: PPP Photography
Mam te same legginsy! Świetnie wyglądasz :))
OdpowiedzUsuńU mnie do wygrania dowolna bransoletka :)
http://fashionznaczymoda.blogspot.com/2012/08/konkurs-z-bizuterianka.html
o moj park krakowski, na wfie kazali nam tam cwiczyc ;p
OdpowiedzUsuńps: leginsy masa
fajny set!
OdpowiedzUsuńfajna tunika :)
OdpowiedzUsuń