Są
ubrania bardzo plastyczne, uległe, takie które pod wpływem poddawania ich
różnym czynnościom lub po prostu same z siebie, bez oporu rezygnują ze swego
pierwotnego kształtu. Jest ich całe rzesze. Jednak część z nich, robi to zbyt
szybko lub nieumiejętnie. Są też i takie, które są kreatywne, robią to sprytnie i fikuśnie
powinny dostać „Złoty wieszak” a potem być właśnie na nim powieszone. Niestety egzemplarze,
które takie się nie urodziły, bądź są zbyt leniwe by znaleźć pomysł na samych
siebie, wiszą w szafie zupełnie samotne i nieużywane. Trochę mi ich żal, więc
przez ładnych parę lat śpią sobie w ciemnościach, wisząc spokojnie. Jednak nie
należą już do elity.
Do
złotej drużyny należą szaro- mysie legginsy. A dziś w paskudną, ponurą, zimną, przejmującą,
wilgotną, smutną i zamgloną niedzielę nie miałam na nic innego ochoty jak tylko, na ubranie właśnie nich. Wykonane z bawełny, podszyte mikroskopijnym
futerkiem, tak lekuchnym, że nie są gorące, lecz miękkie, ciepłe i przytulne.
Pyszności.
Przeszły
dużo, bo i żyją już dość długo. Szukały przygód podczas swego życia, bo wpierw
były legginsami noszonymi pod spodnie narciarskie przez Mamę, w czasach jej studiów. Po ekstremalnych przeżyciach odpoczywały kilka lat zapomniane, a potem
bardzo sporadycznie używane. Dlaczego? bo
były jedyne w swoim rodzaju. Mysie nie są zwykłymi bawełnianymi legginsami podszytymi
futerkiem w środku, bo nie są tak gorące jak bywają ocieplane spodnie sportowe,
które możemy kupić w sieciówkach.
Pamiętam
zimne zimowe wieczory, podrażniony nosek od kataru. Wtedy Mama, wyciągała je i
dawała bym ubrała. Jednak bajka zawsze szybko się kończyła i tak jak żegnałam
katar lub chorobę, tak odnosiłam legginsy Mamie do szafy. Potem niż stąd ni
zowąd przechadzałam się w nich po domu. Były oblepione klejem, bo wycierałam w nie ręce podczas wykonywania biżuterii, pokłute od wbijania w nie szpilek podczas
szycia, oblewane zupą. I z każdym dniem rozciągały się coraz bardziej i
bezustannie w inną stronę co jakiś czas przybierając inne kształty. Ale zawsze zawsze były niebiańsko milusie. W końcu
nadszedł moment, kiedy odnalazły ta właściwą formę i wtedy też odczyściłam je i
przywróciłam im blask i zaczęłam nosić na ulicę.
Ubrane dziś do równie przytulnej bluzeczki z
bufko-skrzydełkami, współtworzą zestaw idealnie wygodny. W ciągu dnia i na
potrzebę różnych wyjść zmieniałam jedynie dodatki.
Choć dziś lato jest smutne, to
nadal pozostaje latem, więc ubrałam burleski. W pasie zawiązałam szary krawat i
zasupłałam go na kokardkę. Czułam się jak w piżamie i właśnie o taki efekt mi
chodziło. Lubię nosić srebrne naszyjniki i pierścionki z perełkami do piżamy.
To filuterne połączenie. Rankiem porwałam różową torebkę z duża kokardą, w
południe srebrną na łańcuszku pikowaną a wieczorem cekinową.
.jpg)
Za każdym razem czułam się najmilusiej na świecie i już było
mi obojętne czy chmury jeszcze bardziej zmrużą oczy czy nie. Ja spacerowałam w
niezastąpienie milusich legginsach i to mi wystarczało w pełni do szczęścia.
Leggins – Vintage Sweater – Pull&Bear Clutch – Shiva silver bag – Troll pink bag – Atmosphere Brooch – Golden Truffle Necklace – New Yorker
całkiem sprytnie połączyłaś te spodnie z elegancką górą:)
OdpowiedzUsuń:S
OdpowiedzUsuń